Mój pierwszy rower

Daleko mi od bycia rowerowym neofitą, który przed śniadaniem morduje kierowców i rozpętuje gównoburze o Świętej Przepustowości. Daleko mi też do rowerzystów, którzy robiąc w niedzielę dwa kółka dookoła bloku, szpanują akcesoriami wartymi więcej niż cała moja edukacja. Ja po prostu na rowerze jeżdżę. Od małego.

img151Zanim wsiadłem na własne trzy, następnie dwa kółka, woziłem się na czterech. Nie żebym sam… ktoś taki jak ja ma od tego ludzi. Wozili mnie.

img150To były trudne czasy i bardzo niebezpieczne czasy. W sklepach nie było atestowanych, plastikowych siedzeń rowerowych z pasami bezpieczeństwa, więc mój tata fotel dla syna zrobił sam. Widzicie te niezabezpieczone szprychy przedniego koła? Żyłem na krawędzi. Stopy mam symetryczne, więc chyba nigdy nie hamowałem sposobem „stopa w szprychy”.

img152Tu też mnie przywieźli, no bo ej, nie będę jeździł sam! Rower na pierwszym planie był najlepszy! Przerzutki Shimano no i w ogóle, prawie „góral”. Na początku lat 90 to było coś! Zostawiliśmy go kiedyś przed klatką, bo przecież nigdy nie kradną, każdy zostawał tam nieprzypięte rowery. Rano już go nie było. Przez kilka lat wspominaliśmy tę stratę.

img153Kiedy byłem małym Azjatą, od razu wsiadłem na ostre koło. Przednie ostre koło. Mało pamiętam ten rower, głównie ze zdjęć. Miejsca też nie pamiętam. – Duży pokój przed remontem – mówią rodzice, widząc to zdjęcie. Nie, nie mam czerwonych rajstop. To rowerowe pro leginsy.

img149Ja to ten po prawej #heheszki Tak, miałem różowy rower. Tak, jeździłem z dodatkowymi kółkami, ale niech Was to nie zmyli. Moja przygoda z nimi trwała dość krótko. Co do roweru, to co tu dużo ukrywać. Był wypasiony. Dzwonek, błotniki, dynamo i przednia lampa, która miała taki pstryczek, którym przełączało się światła mijania na światła drogowe. Czyż nie czad?

Zazdrościłem tacie szosówki. Przywiózł ją pod koniec lat osiemdziesiątych z Norwegii i jeździł przez dwadzieścia lat. Przez dwie dekady geometria przestała się zgadzać i z jednośladu zrobił się dwuślad. Większość roweru poszła na złom, część na recycling i służy w moim „nowym” rowerze.

Zabytkowy hamulec od taty;) #fixedgear #bike #blackandwhite #vintage #shimano #turney

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Olo (@olooowy)

img148Drugi obiekt moich westchnień, to BMX mojego kuzyna. Dzwonek, lusterko, światła, super opony, pompka, stopka i licznik ze wskazówką, jak w motorze! Kiedy M. woził mnie na ramie, co było dość komfortowe, bo gąbka, i osiągnęliśmy zawrotną prędkość 20 km/h krzyczeliśmy „Boniek!”. To mniej więcej cała moja przygoda z footballem. Dlaczego chwalę się rowerem kuzyna? Dostałem go w spadku. Tak, kolejny różowy rower. Ale nie narzekałem. Customizowałem sobie ten rower wedle upodobań. Kiedyś założyłem z przodu mniejsze koło, chyba z mojego drugiego roweru, kierownicę od szosówki i tak się woziłem wzbudzając słuszny podziw i zachwyt. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo zapewne wyglądałem jak siedem nieszczęść.


Rowery. Za moich czasów na komunię dostawaliśmy rowery! Jak przystało na porządnego komunistę, też dostałem rower. Szczerze mówiąc, nie byłem zachwycony, bo nie miał super wypasionych resorów jak rowery kolegów. Tata był mądrzejszy, ale ośmioletni Olo nie chciał słuchać  o tym, że taki rower jest ciężki i że jazda na nim jest mało efektywna. Odebraliśmy go ze sklepu kilka dni przed „najważniejszym wydarzeniem mojego życia”, jak przekonywał ksiądz.  Oczywiście do czasu najważniejszego wydarzenia mojego życie nie mogłem na nim jeździć. To już znęcanie się nad dzieckiem, prawda? Byłem rebeliantem, jeździłem po pokoju. Kiedy wraz z innymi ubranymi na biało, odstaliśmy swoje i wycisnęliśmy ostatnie łzy wzruszenia z oczu dziesiątek babć, mogłem w końcu wsiąść na mój nowy czerwony rower i pojechać dalej niż od okna do szafy. Długo mi służył. Na początku był dla mnie za duży – typowa przypadłość komunijnych rowerów – później, mniej więcej w liceum, zrobił jakiś taki mały. – Trzeba Ci kupić nowy rower – powiedział tata. Nie protestowałem. Pojechaliśmy na giełdę, bo ubzdurałem sobie, że chcę używany. Nic ciekawego nie było. Oprócz zielonej Tigry, która szczególnie wpadła mi w oko, ale w tym czasie nie byłem przekonany do szosówek. Ostatecznie skończyło się na nowym Krosie. Nigdy mnie nie zawiódł i jeszcze przez jakiś czas mi posłuży.

Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero kupowanie rowerów.

~Marilyn Monroe

DSC_0026

Po co Ci, przecież masz dobry rower – mówili, gdy opowiadałem o planach złożenia drugiej dwukółki. Większość z nich tego nie rozumiała, więc nie tłumaczyłem. Ci, którzy rozumieli – im nie musiałem nic tłumaczyć.

Krew, pot, łzy – złożyłem rower

Dobre obyczaje w blogosferze, które wcale nie są dobre, nakazują mi teraz zapytać czy pamiętacie swój pierwszy rower, licząc na masę komentarzy pod tym tekstem.

A Ty, pamiętasz swój pierwszy rower?

6 comments

    1. Nawet nie wiesz jak cieszy mnie Twój komentarz. Miałem dokładnie taką samą ramę! W drugim rowerze. Pamiętam, że można było ją zdejmować, ale jeździłem raczej bez, bo mogłem zeskakiwać w czasie jazdy #extremelife

      Nigdy nie interesowałem się co to dokładnie była za rama. Dzięki! ;)

    2. Reksio! Moje pierwsze dwukołowe cudeńko i wycieczki z dziadkiem (składak Karat) po całej okolicy… A tą kosmiczną lampę to do dziś gdzieś mam w piwnicy :) Bateria, chyba R20, starczała na jakieś trzy kwadranse świecenia :D
      Potem BMX, oba hamulce w rękach, to był czad… I parę gleb na etapie uczenia się ich prawidłowej (wężykiem, Jasiu, wężykiem) obsługi.
      Potem trzy „górale”. Tak teraz na nie patrzę z jakąś taką lekką pogardą, szczególnie już na pierwszego „makrokesza” :/ Durna moda.
      A teraz Ural i stary, „nieco” przerobiony, enerdowski szosowy Diamant. I, właśnie w drodze (tj. – na dziś – pomiędzy lakierem podkładowym a właściwą czernią), kolejny staroć na niezidentyfikowanej jak dotąd przedwojennej polskiej ramie. Prawdopodobnie Made in Częstochowa, ale pewności nie mam ;)
      Przywołałeś wspomnienia…

  1. Mój był trzykołowy. Był hitem na dzielni. Mieszkałam na osiedlu domków jednorodzinnych, przy każdym domku był garaż poniżej poziomu ulicy (czytaj: był zjazd do garażu) – wszystkie dzieciaki, i starsze dzieciaki pożyczały nasz mały trójkołowiec i zjeżdżały, zatrzymując się dopiero na drzwiach od garażu, z wielkim łomotem. Fajnie wyglądały te przerośnięte dzieciaki na tak małym roweru <3 niestety nie pamiętam, jak wyglądał, ani jakiej był marki.

  2. Trzykołówka dziecięca. Potem był od razu Orlik, dwa kółka (uparłam się, że nie chcę mieć dokręcanych i rozwaliłam niraz nos i kolana, ucząc się jeździć na prawie 'dorosłym’ rowerze). Nadal jeżdżę na starociu – Romecie. Nigdy nie miałam niczego z przerzutkami i nie bardzo wiem, co robić, gdy w wypożyczanym modelu („no weeź, po górkę nie dasz rady bez przerzutek, wypożycz coś normalnego”) brak hamulca nożnego ;)

  3. Pewnie, że pamiętam :D a jeszcze lepiej pamiętam przygodę z nim, była baaaaaardzo krótka i nieprzyjemna :O Dostałam od rodziców rower jeszcze przed komunią (jakoś miałam 6lat chyba). Nie mówię tu o rowerkach 3-kołowych bo takiego nie pamiętam :P Więc poszliśmy z tatą na plac koło kościoła no i zaczęło się jeżdżenie w kółko i bieganie (taty) za kijem :P Skończyło się równie szybko jak się zaczęło, po kilku kółkach mała Martusia zaliczyła glebę, zdarła kolana i poobijała się :( tata próbował mnie przekonać „jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz”, na mnie to nie działało :P rzuciłam rowerem i stanowczo stwierdziłam „sam sobie jedź” i tak oto rower wylądował u kuzynki, która była w siódmym niebie jak go dostała. Następny raz na rower usiadłam w wieku 19 lat za namową mojego męża… no i się zakochałam :) za to lada chwila mój 2-latek (też Olo :P) dostanie swoją pierwszą biegówkę a na 3 kołowym to już weteran, nie wspominając o przyczepce rowerowej :) Pozdrawiam M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *