Są rzeczy, do którzy przyzwyczailiśmy się tak bardzo, że nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Ja mam pióro. Nie ma w nim nic szczególnego, nie jest wysadzane brylantami, nie ma stu lat. Nawet nie odziedziczyłem go po dziadku a na allegro kosztuje 10 zł. Jeśli ktoś z Was zaproponowałby mi nowego Parkera, odmówiłbym. To chyba jest ta słynna wartość sentymentalna.
Kiedy byłem mały, w pracowni mojej mamy stało pudełko z różnymi rupieciami, na dnie leżały stalówki, oprawki i kilka niekompletnych piór. Lubiłem je oglądać, jedno z nich mialo oprawkę zrobioną z czegoś co wyglądało jak masa perłowa. A może to była masa perłowa… Inne były definicją zwyczajności. Przyzwyczajenie do długopisów i ołówków sprawiało, że takie pióro było czymś niezwykle atrakcyjnym. Szczególnie, że rodzice mówili żebym się nimi nie bawił bo zepsuję. Skoro miałem się nimi nie bawić, to wiadomo, że się bawiłem!
Mijały lata, wyrosłem z wieku w którym zabawa byle czym była frajdą, później przestałem się w ogóle bawić a pióra leżały i czekały. W zawierusze lat część z nich poginęła. Właściwie wszystkie z wyjątkiem jednego. Było zielone i nie miało skuwki.
Pomyślałem sobie, że czemu nie, mógłbym nim pisać. Problem w tym, że pióro trzeba było napełnić. Jako kreatywne dziecko znalazłem w pracowni taty pojemnik z bejcą szybkoschnącą (to taka farba do drewna). Oczywiście piórem napełnionym bejcą pisać się nie dało. Sam nie wiem dlaczego, przecież szybkoschnąca bejca to prawie to samo co atrament. Na umysł gimnazjalisty to trochę za dużo. Piórko kilka kolejnych lat przeleżało w szufladzie.
Kiedy wszedłem w poważne życie i poszedłem do liceum pomyślałem, że mój życiowy awans trzeba jakoś uczcić. Prawnicy i ludzie nauki swoje sukcesy nagradzają cygarami albo nowymi piórami. Palenie jakoś mnie nie kręciło wybór był prosty – pióro. Znalazłem je gdzieś na dnie szuflady, było bez skuwki, ale tę też znalazłem, albo od kogoś dostałem. Poszedłem do sklepu papierniczego i kupiłem czarny atrament, tylko czarny, bo poważny a niebieski wygląda idiotycznie.
I zaczęło się. Pomimo, że bazgrzę jak kura pazurem pióro stało się częścią mojego życia. Ile bzdur nim napisałem, ile sprawdzianów, klasówek, zwolnień, ile penisów narysowałem w zeszytach kolegów… Pisałem nim przez całe liceum, napisałem nim maturę, notowałem nim na studiach, napisałem nim egzamin jeden, drugi, potem znów notowałem, to znaczy starałem się notować na kolejnych studiach. Pióro kilka razy mi się wylało, nawet kilka razy pękło, ale będąc wdzięczny wynalazcy Super Glue piszę nim nadal.
Miałem romanse z różnymi długopisami, ale nie trwało to długo. Wiem jedno. Nie zamienię tego chińskiego badziewia na nic innego. Niczym nie pisze mi się tak dobrze jak tym piórem. Może to ta słynna legenda o spiłowanej stalówce, która „zna” mój charakter pisma. A może po prostu się tego pióra przyzwyczaiłem.
I jeśli czyjeś pióro jest tak samo wyjątkowe jak to moje, w co wątpię, to wiem na czym polega zasada, że czyimś piórem się nie pisze. Zwyczajnie nie chcę mieć na rękach krwi osoby, która zgubi moje pióro :)