Wszystko, co mamy, chowamy w pawlaczach naszych loftów. Na białych szafkach, szklanych biurkach stawiamy niepotrzebne ozdoby i zaczynamy żyć minimalistycznie, co chwila zakopując się w zgromadzonych śmieciach. Minimalizm dobrze wygląda na Instagramie, dobrze wygląda, gdy do naszego mieszkania-studia w modnej dzielnicy przychodzą znajomi. W końcu sami nie wiemy co mamy i cały czas powtarzamy, że rozsądnie wydajemy pieniądze. Zapominamy o tym, że żeby mieć mniej, najważniejsze jest mieć rozsądnie.
Jakiś czas temu pół Internetu zapiało z zachwytu nad człowiekiem, który miał dwieście rzeczy. Później Internet zapiał z zachwytu nad człowiekiem, który miał sto rzeczy. A ja się pytam: co za problem? Każdy może żyć, mając sto rzeczy lub mniej.
W ciągu ostatnich sześciu lat przeprowadzałem się kilka razy. Takie uroki studiów. W tym czasie poznałem najważniejszą prawdę o samym sobie: niczego nienawidzę tak bardzo, jak przeprowadzek :) Ale przeprowadzki mają jedną zaletę. Ogromną. Pakując wszystko do pudeł, widzimy ilu rzeczy tak naprawdę używamy. Natrafiamy na „skarby”, o których istnieniu zapomnieliśmy, bo leżały na dnie szafy i nigdy ich nie używaliśmy, w najlepszym przypadku użyliśmy ich raz.
W czasie ostatniej przeprowadzki wyzbyłem się wszelkich skrupułów. Argumenty „to Ci się jeszcze może przydać”, „nie wyrzucaj, nie jest zepsute” przestały do mnie docierać. Wywaliłem/oddałem mnóstwo rzeczy, oprócz pieniędzy – ich nigdy nie oddaję.
Kurtka, z której wyrosłeś, garnitur, w którym szedłeś do komunii. Może się kiedyś przyda
Podziwiam Steve’a Jobsa za dwie rzeczy. Za sprzedawanie chińskiej elektroniki po „dobrych” cenach oraz za jego lenistwo. Nie powiem, że chodzenie non stop w ałtficie czarny golf+jeansy+białe „adidasy” to jakieś modowe wyżyny, kreacja, którą będę podążał, ale może w tym szaleństwie jest metoda? Kupiłem kiedyś koszulkę z fajnym nadrukiem. Był ironiczny/zabawny/w nieskrępowany sposób nawiązywał do popkultury*niepotrzebne skreślić. Później kupiłem kolejną, następną i następną… Wkrótce miałem ich kilkanaście. Znalazłem tysiąc powodów, żeby nie chodzić w jednej trzeciej z nich, pomimo tego, że były jeszcze dobre.
Jeansy+szara/biała/czarna*niepotrzebne skreślić koszulka+bluza/polar/sweter*wiecie co zrobić+buty – w zależności od sezonu i problem z „jak ja w tym wyglądam/co ja na siebie włożę” z głowy. Wyglądasz tak samo, jak wczoraj, przedwczoraj i jutro. Takiego zestawu nie da się zepsuć. Dziesięć, piętnaście jednakowych koszulek w szafie i problem z głowy. Bonus: koniec problemów z farbowaniem w praniu.
– Ale ludzie powiedzą, że ciągle chodzę w tym samym. Przejmowanie się tym, co mówią ludzie. Gratulacje.
Sezon na jelenie
Oczywiście pozostaje kwestia zimy, wczesnej wiosny, jesieni, a także lata i wszystkich sezonowych trendów, za którymi trzeba nadążyć. A co jeśli powiem Ci, że możesz kupić kurtkę, która będzie tak samo ciepła teraz, jak i za kilka lat? Wcale nie musisz trzymać w szafie przeglądu mody z ostatniej dekady. Pewnie w tej starej nie chodzisz, bo przecież masz nową, a starą szkoda wyrzucić. Chyba że… – No ale ta, którą kupiłem w zeszłym roku, już się rozwaliła, zresztą wszystkie mi się rozwaliły. Teraz nie robią porządnych rzecz. Weź pieniądze z tej, którą kupiłeś w tym roku, weź pieniądze, które wydasz na tę, którą kupisz na narty, bo przecież w tej co masz, na wybiegu stoku się nie pokażesz, weź pieniądze z tej, którą kupisz później, bo znajdziesz kolejny powód, żeby upchnąć coś jeszcze do swojej szafy, idź do sklepu i kup coś co starczy Ci na kilka lat. Tak samo zrób z butami, rękawiczkami i czymkolwiek co kupujesz co roku.
Każdy turysta to jeleń
Kojarzycie porcelanowe słoniki, drzewka szczęścia z drutu i okruchów bursztynu, kawałki soli na podstawce, bursztyn z Zakopanego i ciupagi z Sopotu i cokolwiek innego co przywozi się „na pamiątkę”? Zaraz po przepastnej garderobie, z której 1/3 jest nieużywana, kolekcjonowanie pamiątek, to drugi typ zbieractwa, którego nie rozumiem. Nawet nie będę próbował tego zrozumieć. Pozostaje mi jedynie pozazdrościć pomysłów tym, którzy zarabiają w ten sposób na turystach. – No ale wspomnienia – powiecie. Może i tak, chociaż z tego co mi wiadomo to one magazynowane są gdzieś w mózgu. Po kiego grzyba wspomnienia, które przez kilka lat zbierają kurz a ostatecznie i tak wylądują w jakimś pudle, bo to pamiątka, więc szkoda wyrzucić.
Od prawie dziesięciu lat jeżdżę na jeden z letnich festiwali. Dopiero teraz wywaliłem programy z kilku edycji tego festiwalu. Trzymałem na pamiątkę. Nigdy do nich nie zajrzałem. Dopiero teraz wywaliłem pęk smyczy do kluczy od różnych firm. Wisiały, bo fajnie mieć smycze różnych firm. Tak, jak się jest w podstawówce i zbiera się wszystko, co można zbierać. Dopiero teraz wywaliłem kilka plakatów, które leżały zwinięte, bo może jeszcze kiedyś powieszę. Dopiero teraz roku wywaliłem jakieś elektroniczne śmieci, z których od kilku lat miałem coś zrobić. Dopiero teraz wyrzuciłem ubrania, w których nie chodziłem od dłuższego czasu.
W czasie ostatniej przeprowadzki i bezpośrednio po niej wyrzuciłem mnóstwo rzeczy i poczułem się o wiele lepiej. To taki dziwny, psychiczny komfort podobny do tego, który zyskujemy po dokładnym posprzątaniu mieszkania. Z tą różnicą, że utrzymuje się dłużej. Wiem co mam i gdzie to mam, łatwiej mi utrzymać porządek. Nie jest sztuką ograniczyć wszystko, co się ma do tych słynnych stu rzeczy. Sztuką jest rozsądnie podchodzić do życia i wydawanych pieniędzy.
Prawda, po takim sprzątaniu od razu człowiek czuje się lżejszy. O parę kilo – śmieci, niepotrzebnych wspomnień. Wywietrza swoją przestrzeń. parę razy się przeprowadzałam, parę razy robiłam porządku generalne, bo nie miałam już się gdzie zmieścić.
Co do pamiątek – mam takie jedno pudełko na rzeczy symboliczne. Takie, co to każda mnie czymś wzrusza, coś przypomina. Po jednej, nie po sto. Czasem nawet nie bilet na koncert, ale ziarenko słonecznika z jakichś wakacji. Pierdółek przywożonych z wakacji mam dwa konkretne rodzaje, które są dekoracyjno-użyteczne, więc nie kurzą się na półkach :) Ale rozumiem czemu ludzie tak gromadzą – czują się bezpieczniej, tworząc, oswajając przestrzeń. A gromadzenie 'bo się przyda’ – wspomnienie z poprzedniej epoki, w sumie dość praktyczne, gdy nagle potrzebne nam, dzieciakom, były kolorowe szmatki, czy kawałek drutu na plastykę. Teraz takich rzeczy w domu nie mam, bo nie mam resztek :)
Ciekawy i mądry tekst. Sama raz w roku urządzam sobie wielkie sprzątanie i wyrzucam rzeczy, których nie wyrzuciłam rok wcześniej, bo przecież się miały przydać. Jeśli nie przydadzą mi się dzisiaj, jutro, za tydzień, to i za rok tez nie. Ale zawsze lubimy się usprawiedliwiać :)