Z naprzeciwka na niewielkim rowerze jechało dziecko. Zwolniłem. W głowie zaświeciła mi się lampka ostrzegawcza „nigdy nie ufaj dzieciom”. Widać było, że malec nie czuł się zbyt pewnie. Nie wiem, czy jego niepewność wynikała z pierwszej samodzielnej jazdy po prawdziwej drodze, takiej z dorosłymi na rowerach i w rozpędzonych samochodach, czy może z tego, że całkiem niedawno weszło na wyższy poziom sztuki rowerowej – jazdy bez dodatkowych kółek. A może po prostu, jak każdy z przemierzających tę drogę niezależnie od kierunku, omijało dziury.
– I rodzice się nie bali? – zapytałem sam siebie, myśląc o tej dwójce, którzy magiczną formułą tylko uważaj na siebie wysłali malca w ogromny, nieznany świat.

Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Zaraz za dzieckiem… jechało drugie, nieco starsze, z młodszym (od tego pierwszego) na bagażniku. Tak, na bagażniku. Na pozbawionym wszelkich atestów, wolnym od jakichkolwiek regulacji, bagażniku – najlepszym wynalazku do przewożenia dzieci i bardziej lub mniej ruchliwego dobytku.
Przerażenie, jakie pojawiło się razem z tym obrazkiem, ustąpiło, kiedy uświadomiłem sobie, że przecież żyję wśród rozsądnych ludzi. Tak było odkąd pamiętam. Odpowiadam na pytanie: nie, nie mieszkam na strzeżonym osiedlu z ograniczeniem prędkości do 10 km/h. Mieszkam w miejscu, gdzie dzieci mają większą swobodę niż w mieście. Odpowiadając na kolejne pytanie, tak, mamy prąd, samochody i nawet Internet, jak kuzyn z miasta nagra na dyskietkę.
Powinienem leżeć w grobie
Nie dość, że w dzikie, leśne ostępy wybierałem się bez nadzoru osoby dorosłej, to jeszcze, balansując na granicy życia i śmierci, czyniłem to bez kasku na głowie. Dobra, czasem zakładałem kask. Motocyklowy. I jeśli to robiłem, to tylko dla czystej hecy. Ochraniacze? Owszem, widuję wydmuszki, które na swoich rowerkach po parkach jeżdżą w ochraniaczach. W drugiej dekadzie lat 90 wiedzieliśmy, że ich brak to inwestycja w przyszłość. Blizny są przecież ozdobą mężczyzny – tym bardziej te na kolanach.

Na przełomie trzeciej i czwartej klasy powinienem paść trupem.
Jeśli nie w strasznym wypadku, potrącony przez pijanego szaleńca, kiedy to kierownik przebił mi płuco, to przynajmniej od jakiejś odzwierzęcej choroby, czy zatrucia pestycydami, bo przecież niemyte jabłka, wiśnie, śliwki, takie zabójcze. Miałem też możliwość utopić się w rzeczce, w której tak chętnie łowiliśmy ryby. A, no i w całym wachlarzu potencjalnych przyczyn zgonu, miałem jeszcze do wyboru rozharatanie aorty, bo nie mogłem odmówić sobie biegania ze scyzorykiem. Patyki czymś trzeba strugać i ostrzyć.
Dajcie dzieciom żyć i umierać
Przy czym to drugie jest żartem. Piszę, bo może ktoś nie zrozumie. Trochę się przestraszyłem, że przeszedłem na ciemną stronę tych, którzy zamykają dzieci pod kloszem. Przerażający jest obraz ojca biegnącego po parku za CZTEROKOŁOWYM rowerkiem i pilnującego żeby dziecko się nie przewróciło (?), matki wycierającej co chwilę dziecku ręce, babci krzyczącej – Nie biegaj, bo się zmęczysz! (autentyki). Wiem, że łatwo jest mi to pisać, bo a) nie mam dzieci (jeszcze), b) nie mieszkam w mieście, gdzie jak wiadomo wszędzie, zwłaszcza na zamkniętych osiedlach, czai się śmierć. [Jeśli w przyszłości, ten blog skręci w stronę bloga parentingowego i jakimś cudem zaczną pojawiać się recenzje… nie wiem… szelek bezpieczeństwa i poduszek powietrznych dla chodzików i rowerków biegowych – proszę, niech ktoś przyjdzie i zepchnie mnie z rowerka]

Moi rodzice na pewno denerwowali się tym, gdzie jestem i czy nic mi się nie stało, ale kurcze, miałem mnóstwo swobody i chciałbym aby moje dzieci miały taką samą swobodę lub przynajmniej podobną swobodę. Nie mylcie tego z bezstresowym wychowaniem. To zdrowy rozsądek.
Fot 1 | Fot 2 | Fot 3 | Fot 4
Genialny tekst! :)
Samo życie go napisało, ja tylko użyczyłem komputer ;)
ej, ale ludzie podobnie zachowują się w stosunku do rowerzystów ;P jedziesz normalnie po ulicy, i ludzie cię pytają, czy się nie boisz, jak to że bez kasku, wyobrażając sobie, że zamiatasz rozwaloną czachą po ulicy przynajmniej 2x dziennie, bo przecież jazda na rowerze jest taka niebezpieczna! ;)
co zrobisz? nic nie zrobisz…
Bagażnik bez atestu i poduszki powietrznej to zgroza, tez się z Tobą zgadzam. Kiedyś słyszałam o pomysle, żeby dzieci w ogóle do pewnego wieku chodziły w kaskach ochronnych. Uważam, że każdy człowiek bez takiej ochrony nie powinien wychodzić z domu – a jak zawieje wiatr i gałąź albo dachówka spadnie nam na bezcenną głowę? Podwójny kask – bo co jak nam jeden zawiedzie albo się rozbije? Amerykanie sa pod tym kątem najbardziej troskliwych narodem – tam nawet na pralce należy pisać, żeby dzieci ani zwierząt nie wkładać do środka, a u nas co? Samowolka! ;)
Jak patrzę na to zdjęcie z rurami, przypomniało mi się, gdy jako dzieciak bawiłam się na placu budowy. Wystawały pręty, były doły i górki i skrytki – raj dla dzieci!
Ale z jednym się nie zgodzę: tekst „Nie biegaj, bo się spocisz / przewrócisz, uważaj, bo Cię zawieje” – słyszałam nieraz. No i oczywiście raz skończyło się zszywaniem nogi albo opatrywaniem ran. Które nosiło się z dumą i szpanowało na podwórku :D
Ta zepsuta Ameryka… odbierają dzieciom radość wirowania w pralce :(
Ludzie nie umią w ryzyko i prawdopodobieństwo. Dlatego będą biec z przerażeniem za czterokołowym rowerkiem. No niestety.
Ja jak myślę o tym, co kiedyś robiłam, to do dziś jestem w szoku, że dożyłam dorosłości. Paradoksalnie, może być tak, że najniebezpieczniejszym czasem mojego życia były… studia ;)