Nad zapomnianą rzeką

Sorry, że zaczynam tytułem jak z taniego wyciskacza łez, ale ta historia jest smutna a happy endu nie widać. Ta historia od kilkudziesięciu lat dzieje się większości polskich miast. Co kilka lat, najczęściej co cztery, padają słowa „zmienimy to”. I nadal nic się nie dzieje.

Bez końca można patrzeć na trzy rzeczy: pracujących ludzi, płomień i płynącą rzekę
Bez końca można patrzeć na trzy rzeczy: pracujących ludzi, płomień i płynącą rzekę

Rzeka przypominająca w górnym biegu rów melioracyjny, przepływa przez Łódź, Zgierz, Łęczycę, Łowicz, Sochaczew, Brochów, Sobotę i Wyszogród, gdzieś po drodze nabiera rozpędu, rośnie w siłę i staje się problemem, bo trzeba budować mosty, czasami niebezpiecznie przypomni o sobie, wylewając się z koryta. Wtedy o niej pamiętamy.

Odwrócenie się od rzeki to najsmutniejsze, co miasto może zrobić. Kilka lat mieszkałem w jednym z tych miast, o których mówią, że to Wenecja Północy. Licznymi odnogami, tworząc wysepki spięte mostami, płynęła przez nie rzeka. Wenecja Północy istniała tylko w promocyjnych folderach. Ludzie, oprócz wędkarzy i kilku kajakarzy, nie byli w żaden sposób związani z rzeką. Ona po prostu przepływała przez ich miasto, była tłem życia, czasem tłem, bardziej lub mniej artystycznie-romantycznych zdjęć. Rzeka była problemem, bo czasem wylewała, innym razem trzeba było wyłowić z niej wrzucony śmietnik. Poza tym była pozostawiona sama sobie.

Nie chcę mówić, że wszędzie jest tak samo, ale w większości miast jest podobnie. Wiecie, że przez Łódź „przepływa” osiemnaście rzek? Ile z nich widzieliście? Rzeki przestały być potrzebne, ukryto je pod ziemią, ich koryta ogrodzono betonem i przesunięto tam, gdzie nikomu nie przeszkadzają.

Mamy w tej naszej mieścinie odwróconej od wody miejsce „kultowe”. Przystań. Przystań żyje we wspomnieniach starszych ludzi i w świadomości młodszych, jako miejsce, gdzie wiosną można iść na piwo.

28 czerwca 1933 roku, w czasie obchodów Święta morza, uroczyście otwarto nową Przystań nad Bzurą. Odbył się też capstrzyk, w którym wystąpiły orkiestry dęte straży pożarnej. Wieczorem na Przystani i moście na Bzurze zgromadziły się tłumy mieszkańców podziwiając parady różnych typów łodzi, łódek i kajaków. Puszczano też wianki i beczki ze smołą. 29 czerwca odbyło się nabożeństwo w kościele parafialnym w którym wzięły udział wszystkie organizacje społeczne.[1]

Przystań-nad-rzeką-Bzurą-w-Sochaczewie

Urodziłem się 78 lat temu (…) i pamiętam doskonale, jak tłumy mieszkańców (…) każdy wolny od pracy dzień spędzały właśnie na przystani nad Bzurą. Działała tam kawiarenka, odbywały się wieczorki taneczne (…). Całe rodziny odpoczywały na rozłożonych na brzegu rzeki kocach. Ludzie słuchali muzyki, wypożyczali sprzęty  wodne, mężczyźni łowili ryby,  w ciepłe dni mieszkańcy szukali ochłody w wodzie.[2]

Przystań umarła. Czasami odwiedzi ją jakaś grupka żeby wypić piwo w „ładnym” miejscu. Chodziłem i ja. Uwielbiam patrzeć na rzekę. Tylko co to za przyjemność siedzieć na zrujnowanym budynku, wokół którego walają się śmieci, śmierdzi jak na dworcu i albo można dostać albo mandat, albo w zęby w zależności kto przyjdzie pierwszy. Można uogólnić i powiedzieć, że nikt tu nie przychodzi, bo te kilka osób to błąd statystyczny.

WP_20150318_11_53_03_Pro

WP_20150318_11_52_27_Pro

WP_20150318_11_54_20_Panorama

DSC_0560

WP_20150318_11_55_54_Panorama

Miejsce ma niesamowity potencjał. Coraz chętniej spoglądamy przez ramie na rzekę. W ciągu kilku lat pojawiło się kilka firm organizujących spływy kajakowe. Powoli zaczynamy z rzeką flirtować, jeśli dobrze pójdzie, będzie z tego coś więcej. Boję się, że potencjał jest tylko polityczny. Pomysły na rewitalizację Przystani pojawiają się w budżetach obywatelskich i programach wyborczych. Ostatecznie budżety przegrywają, bo łatwiej jest zbudować siłownię/plac zabaw pod blokiem, który każdy mieszkaniec zobaczy przez okno. Na Przystań nikt nie patrzy, nadal jesteśmy odwróceni do rzeki plecami.


Chciałbym, żeby nad rzeki wróciło życie, ale zastanawiam się, czy jest sens rewitalizacji takich miejsc. Nie potrafimy tchnąć życia w centra miasteczek, zamieniając kawiarenki na salony telefonii komórkowej i banki. Co dopiero z dziką rzeką, o której nikt nie pamięta?

[1] Źródło
[2] Źródło

 

1 Comment

  1. W Koszalinie, moim rodzinnym mieście, płynie Dzierżęcinka, mała brudna rzeczka. Najbardziej kojarzą mi się z nia dwie sytuację: kiedy w czasach liceum przyjechała wymiana z niemiec i chcieli iść na piknik nad Dzierże. Wszyscy się Z nich śmiali: szok i niedowierzanie. Teraz kolega El Grelus, który prowadzi bloga, robi tam sobie prywatne wpływy kajakowe :) coś się zmienia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *