Smaki dzieciństwa

Kilka lat temu w sklepach znów pojawiło się Frugo. Niemalże mityczny napój miał świetną kampanię reklamową, na którą firma, które je sprzedaje, nie wydała ani złotówki. Przez kilka lat, co chwila ktoś zakładał fanpage „chcemy powrotu Frugo”, czy jakoś tak. I to się kręciło. Z tego samego mechanizmu skorzystała Biedronka, sięgając do kieszeni tych, którzy od lat nie mogą żyć bez gumy Turbo.

Nie szalałem za tą gumą. Była twarda i szybko traciła smak. Tych karteczek raczej nie zbierałem, bo większą wartość miały dla mnie „kapsle” ze zwierzętami i flagami państw z chipsów. Ale przypomniałem sobie kilka smaków z dzieciństwa, którymi nie są lansowane na fejsbukach produkry przemysłu kauczukowego.

Ciastka, których nikt nie jadł

Znacie to. W każdym domu jest pudełko, w którym od czasu do czasu pojawiają się ciastka. Tak jak nieunikniona jest śmierć, tak nieuniknione było pojawienie się ciastek, których nikt nie chciał jeść. Podchodzisz do szafki z drżącym sercem. Sięgasz po pudełko – ciężkie. Z radości drżą Ci nogi, serce bije szybciej. Otwierasz… kurde, znów kruche. To był bardzo mądry zabieg rodziców, bo na pytanie, czy jest coś słodkiego, zawsze mogli powiedzieć, że są ciastka.

Chłodnik z młodymi ziemniakami u babci

Tego nie dostaniecie w żadnym sklepie. Żadnym. Lipiec – sierpień. Mały Olo spędza wakacje u dziadków na mazurskiej wsi. Lasy, łąki, rzeki, kleszcze, przygody, łuki, strych ze wszystkim. I ten obiad, który jesz na dworze pod starą jabłonką. Chłodnik i młode ziemniaki z koperkiem.

Oranżada „na miejscu”

Tak, wiem. Nadal jest w sklepach. Wakacje, najpiękniejszy czas dzieciństwa. Raz na jakiś czas wpadły w kiermanę jakieś drobne. Ale jeszcze rzadziej w sklepie pojawiała się ona – oranżada z zielonych cytryn. W przeciwieństwie do tych zwykłych białych albo czerwonych, po tej nie chciało się pić i nie lepiły się nam łapy. Oranżada z zielonych cytryn to była uberoranżada!

Ciepłe lody

Cud technologii żywienia PRL-owskich naukowców i wielkie oszustwo, na które zawsze dawałem się nabierać. Kosztowały grosze i były ohydne. Skoro kosztowały grosze, to wiadomo, że kupowaliśmy. W chłonącym wilgoć wafelku, oszukańczo, bo tylko na górze, było coś, co przypominało bitą śmietanę, w rzeczywistości było lepkie, kwaskowate i zwyczajnie niedobre. W dodatku całość była polana kolejnym wynalazkiem PRL-owskich naukowców, czyli wyrobem czekoladopodobnym. Prawdziwą sztuką było zrobienie zakupów, wrzucenie zapakowanego w foliową torebkę loda do reszty i doniesienie go do domu bez uszkodzenia kruchej powłoki czekoladopodobnego gówna.

Okienka

Po kilku latach dowiedziałem się, że profesjonalna nazwa tego specyfiku to Przysmak Świętokrzyski. My zawsze kupowaliśmy „okienka”. Panią w szkolnym sklepiku prosiliśmy żeby dała te, które mają więcej Vegety, bo byliśmy przekonani, że to właśnie ta przyprawa zapewnia niepowtarzalny smak przekąsce mistrzów. Przyprawy wyżerały nam dziury w żołądkach, a my mieliśmy tłuste palce.

Kupowanie produktów „sprzed 20 lat” nie ma sensu. Smak może będzie podobny, może nawet będzie taki sam, ale jedzenie ciepłych lodów, picie oranżady bez kontekstu wakacji i składania obietnic, że jak dorośniemy, to lody i oranżadę będziemy pić codziennie w przerażających ilościach niema sensu. Może być jeszcze gorzej. Kupisz coś co kojarzy Ci się z dzieciństwem, po latach okaże się, że nie da się tego jeść i co? Dzieciństwo zmarnowane.

9 comments

  1. Ciepłe lody nie były najgorsze, zaś 'okiena’, o których istnieniu dowiedziałam się zaledwie parę lat temu(w wersji do przygotowania na patelnię’ niestety powodują uczucia podobne, jak po zjedzeniu tureckiej porcji frytek do kebaba. Smak? Jak olej z mąką. Niektóre rzeczy istotnie powinny pozostać w kolorowych wspomnieniach :D

  2. A widzisz, nie zgodze się. Od czasu do czasu robię sobie 'dzień dziecka’, kupuję draże, kukułki, tarte jabłko lub banana (Gerberki), andruty… :) Przywraca ciepło, poczucie bezpieczeństwa i równowagi :)

  3. takie typowe pseudo-żydowskie zazdrosne chędożenie… to spoko że sprzedają gumy turbo… fajne były i nawet smaczne… jadało się je czasem i nie widzę tu efektu zamierzonego bardziej niż „jest popyt – jest podaż” a w kwestii lodów typowo gimbusiarskie „no chyba na twojej dzielni takie słabe były” powinno wystarczyć. W centrum warszawy ciepłe lody były zajebiste, super smakowały i rzadko się kruszyły…

  4. W sumie też się nie jaram jakoś szczególnie powrotem gumy Turbo… ale te ziemniaki z koperkiem, to bym zjadła mmm ;)

  5. nawet Polonia wyprosiła powrót FRUGO na angielskie salony! na Polonii, brytyjskie giganty zbijają niezłe kokosy…półki polskie nie uginają się już tylko od Żywca, Warki, jakiś „Klopsów – mięsnopodobnych” z Łowicza….teraz rządzi zielone Frugo…no i ba…. Grzesiek…w czekoladzie:)!
    P.S. Ciepłe lody – smakowity paradoks mojego dzieciństwa! czy to się jeszcze produkuje?

  6. Panie, bo guma turbo – etam, donald – to było coś! Pamiętam, że potem produkowano gumki do zmazywania, pachnące gumą donald – wszyscy żarli. A druga sprawa: znałeś najpaskudniejszą wodę (oranżadę, czy tam coś tam) w woreczku? (co to za pomysł, w ogóle: ten woreczek, a głupie jak diabli – trzeba było wypić wszystko na jednej przerwie). I dodałabym jeszcze Eliteski <3 fuuuj, ta czekoladopodobna polewa

    1. Oranżada w woreczku… trzeba było przegryźć woreczek, bo słomki nie dało się wbić. Ale przypomniałem sobie jeszcze dziwniejszą rzecz (i równie ohydną) Oranżada w pojemnikach, które miały „zintegrowaną” słomkę, która zatknięta była za etykietkę. Wszystko z plastiku, łącznie z napojem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *