„Marsianin”, czyli Robinson Crusoe w kosmosie. Inaczej niż zwykle

Nie słyszałem o tej książce. Większość z Was też pewnie nie słyszała do momentu… kiedy książka pojawiała się w kinach. Wtedy oczywiste stało się, że “książka lepsza”, nawet jeśli nikt jej nie czytał. Adaptacji (jeszcze) nie widziałem, książkę przeczytałem, bo była w promocji. Jest świetna!

Od self publishera do milionera

Książka jest dość nowa. Do polskich księgarni trafiła rok przed premierą filmu. To chyba trochę za mało, żeby stała się bestsellerem. Szczególnie że nie miała rozdmuchanej kampanii (nie licząc kampanii samego filmu). No i autor też nie jest zbyt znany. Oprócz Marsjanina napisał trochę kodu. Andy Weir jest programistą.

Weir książkę zaczął pisać w 2009 roku. Po zebraniu materiałów i danych zaczął wypuszczać kolejne rozdziały w sieć. Na prośbę fanów powieści przygotował też wersję do dystrybucji przez Amazon. Książka kosztowała… 99 centów (najniższa cena ustalona przez Amazon). W trzy miesiące książka sprzedała się w ponad 35 tysiącach kopii. Łatwo policzyć ile zarobił na tym domorosły pisarz. A to dopiero początek. Książka w druku ukazała się dopiero po pięciu latach nakładem wydawnictwa Crown. W internecie pojawiają się informacje, że Weir wzbogacił się o sześciocyfrową sumę. Ile zarobił na ekranizacji powieści. Nie wiadomo, ale pewnie sporo.

Dlaczego książka nieznanego autora została zekranizowana przez reżysera Obcego, Blade Runnera i… reklamę jednego z pierwszych maków? Bo jest zajebista. Koniec i kropka. Tu mógłbym skończyć.

Kosmiczna robinsonada

Obejrzałem zwiastun, przeczytałem krótki opis książki i dałem sobie spokój. Nie miałem ochoty na kolejny film/książkę (bardziej film) o rozbitku w kosmosie. (Interstellar, Grawitacja, Moon). Ile można?

Nie jestem fanem science fiction, wolę literaturę faktu i reportaże, ale promocja jest promocją – jedyne plusy prób zaszczepienia Czarnego Piątku w Polsce.

Andy Weir udowodnił, że można napisać lekką i przyjemną powieść o przetrwaniu.

Jeśli coś może pójść nie tak, na pewno się tak stanie. Tak było w przypadku głównego bohatera Marka Watneya, członka sześcioosobowej załogi, jedynego, który wskutek nieszczęśliwego zbiegu zdarzeń został na marsie. Tak jak w każdej powieści o rozbitkach chodzi o to, żeby z punktu B wrócić do punktu A. Punktem B jest mars, punktem A jest ziemia. Po drodze jest masa podpunktów, które dają do zrozumienia, że kosmos jest niebezpieczny, NASA nie jest nieomylna, a na marsie można uprawiać ziemniaki. W książce jest naukowy i techniczny żargon, ale nie trzeba mieć doktoratu z astrofizyki, żeby wszystko ogarnąć. Warto natomiast znać kolejność planet, wiedzieć jak mniej więcej działa grawitacja i dlaczego w kosmosie nikt nie usłyszy bąka wołania. Czyli wiedza z podstawówki.

Najmocniejszym punktem książki jest poczucie humoru. I zwroty akcji. I jeszcze poczucie humoru. Każdy zwrot akcji sprawia, że kolejny rozdział jest rozsądniejszym wyborem niż wyjście z tramwaju na właściwym przystanku. Dopiero na zajezdni motorniczy wzywa policję i pogotowie do kolesia siedzącego gdzieś z tyłu i śmiejącego się do samego siebie. Ale warto, to dobra książka.

Ciekawostka. NASA uruchomiła specjalną stronę, na której możemy śledzić trasę Marka Watneya na czerwonej planecie.

Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Muszę zobaczyć ten film. Mam nadzieję, że nie będzie tym, czym był Kontakt dla Carla Sagana.

2 comments

  1. U mnie to wyglądało następująco: odcinek xkcd mówiący o tym, że będzie ekranizacja „Marsjanina” (z opisem że cała książka jest jak ta scena burzy mózgów w „Apollo 13”, obejrzenie zwiastuna, kupno książki. Filmu nie widziałem, ale może kiedyś. Natomiast książkę z przyjemnością wcisnę każdemu :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *